Trzeba uczciwie przyznać, że parę firm motoryzacyjnych bardzo pilnie (i zazdrośnie) strzegło w tym roku swoich premierowych skarbów, stopniując napięcie do samego otwarcia genewskiej wystawy. Wśród nich znalazły się japońskie i włoskie samochody, o których pisałem dwa blogi wstecz. Tymczasem...

Już wczoraj zacieraliśmy łapki na wieść o stuprocentowo pewnym wypłynięciu na światło dzienne prototypu następcy "UFO-ka nr 2". Poglądowe zdjęcia zamaskowanej wersji nie oddawały do końca tego, co spotka klientów ze strony nowej generacji, z którą będzie im dane spędzić kilka najbliższych lat.

Dziś opadła zasłona, Civic wreszcie strząsnął z siebie łaciate kalesony kamuflujących szmatek i... gumy do alufelg w sprayu (chyba). I co? Klops. Zasadniczo nic nie zostało z bryły "kosmicznych" poprzedników (dla niektórych to dobrze, dla miłośników tematu - niekoniecznie), ale concept-car w wersji niemal prawie całkowicie produkcyjnej został brutalnie okaleczony. Nie, ani śladu podrywających hostessy przybyszów. Po prostu ktoś odpowiadający za poobwieszanie obecnego Civica Type-R całą baterią nakładek i lotek otrzymał concept do własnej dyspozycji.

Wyszło ostatecznie tak, jakby jedyny szkic projektanta wpadł w ręce trzyletniego skośnookiego brzdąca z flamastrem w ręku.

I jeszcze te zdjęcia... albo w tym straszliwie choinkowym zestawieniu kolorystycznym Civ jest tak bardzo niefotogeniczny, albo trzeba pojechać do Genewy. W myśl Juliusza Cezara: "przybyłem, zobaczyłem..."