Dzisiaj bladym świtem licznik "207-ki" ułożył się w ciąg cyfr 120 847 km oznaczający, iż w trakcie nieco ponad 74 miesięcy od momentu jego kupna przebyłem nim 45 000 kilometrów.

Wspólnie spędzone 2255 dni pochłonęły z mojego konta bankowego 27 239 złote, co daje 12,08 zł na dobę! Zdecydowanie najwięcej pieniędzy przeznaczyłem na zakup 3472 litrów paliwa, wartego średnio 4,81 PLN/l. W efekcie codziennego pokonywania niespełna 20 km jego przeciętne zużycie wyniosło ciut powyżej 7,7 litra na "setkę".

W porównaniu do poprzedniego podsumowania z grudnia 2016 r., trzecie 15 000 kilometrów przemierzyłem 34 dni później, wydając na samochód 484 złote więcej. Stało się tak głównie za sprawą pojawienia się awarii oraz konieczności zatankowania dodatkowych 44 l benzyny. Wzrost odnotowałem również w dziennych kosztach użytkowania pojazdu (o 48 groszy) i przebiegu (2 km). Jedyne spadki w tym czasie odnoszą się do średniej ceny bezołowiówki, która była tańsza o "zawrotne" 0,07 zł/litr. Podobną wartość uzyskałem też w kwestii obniżenia przeciętnego spalania obliczonego na przestrzeni całościowego dystansu.

Powyższe statystyki zaczynają wyglądać okazale dopiero na tle pierwszej "piętnastki", gdyż charakteryzowała się ona długim okresem trwania (1187 dób), wysokimi nakładami finansowymi na utrzymanie auta (12649 PLN), dużym zapotrzebowaniem na paliwo (8,2 l/100 kilometrów) niesamowicie drogą benzyną (5,25 złotych/litr) oraz mało intensywną eksploatacją pojazdu (13 km na dzień). Osamotnionym parametrem, którego mi obecnie brakuje jest ówczesny poziom dziennych opłat za "ujeżdżanie" Peugeota (10,70 zł na dobę).

Niestety, w związku z tym, że wydarzenie to nastąpiło podczas transportowania mnie (w mocno wskazującym stanie) z wesela kuzynki, nie posiadam dokumentacji fotograficznej uwieczniającej to historyczne zdarzenie.