Tym razem ponowny spot w Tyliczu na rancho u Waldka choć zaplanowany, ale sam wyjazd dość spontaniczny. Wiedzieliśmy po prostu że mucko1 bywa ostatnio w tamtych stronach, więc niewiele się zastanawiając, osiodłaliśmy nasze wierzchowce i dawaj pędem poprzez góry i lasy do osady Ornawa między Polską a Węgrami!

O umówionej porze, w grodzie Spycimira herbu Leliwa doszło w godzinach rannych (10:00) do spotkania mojego z Qcharem i jego białogłową niejaką Milady! Kiedy konie wypoczęły i zostały napojone w gospodzie niejakiego Muszelki, ruszyliśmy co koń wyskoczy, żeby czasu więcej nie mitrężyć.

Kiedy słońce górowało nad horyzontem dotarliśmy wreszcie na miejsce. Trawa przed chatą jak zawsze wydeptana i a chałupa pięknie przybrana. Nad chatą unosił się zapach palonego drewna i wędzonej kiełbasy. Gospodarz wraz z ojcem przywitał nas przed domem po staropolsku chlebem i solą. Stoły uginały się od mięsiwa i młodego wina. Toż to zaraz mają się zacząć tańce, hulanki i swawole. Jak spod ziemi zjawił się też Kot w Butach, ale on i tak chodził własnymi drogami, przechadzając się pomiędzy naszymi rumakami!

Ponieważ czasu było dużo osiodłaliśmy C4 w dalej do Krzenycze, założonego przez Danka z Miastka. Tam uzupełniliśmy chlebaki, zaopatrzyliśmy się w okowitę oraz wina tokajskie i dalej hen na Jaworzynę! Po powrocie zasiedliśmy do biesiady. Ogień tlił się wesoło, my opróżnialiśmy kolejne puchary i tylko słychać było co chwilę głośne toasty, a co niektórzy poszli w pląsy i tany!

Nazajutrz, po odbyciu obrzędów świętych udaliśmy się mucko’wym siwym rumakiem do naszych sąsiadów na Górne Węgry do Bardejova. Tutaj zwiedziliśmy nowe mury obronne wraz z basztą, oraz piękny rynek!

Niestety czas uciekał, konie trza było znowu kulbaczyć i w drogę powrotną! W kilka pacierzy byłem już w domu a jak wieść gminna niesie, Qchar wraz z Milady również!

A myśmy tam byli, miód i wino pili, a co żeśmy obaczyli wam na obrazkach pokazujemy!