Wczoraj wybrałem się Tigrą na sesję zdjęciową połączoną z przejażdżką po drogach Kotliny Kłodzkiej.
Ponieważ blachy mojej Tigry wyglądają już coraz gorzej, zdawałem sobie sprawę z tego, że może to być już ostatnia sesja mojej Tigry, bo po zimie już za bardzo może nie być co fotografować, hehe...

Oprócz zdjęć, troszkę sobie poszalałem na zakrętach. Często do odcinki. W sumie przejechałem ponad 300 km, a po tej dosyć ostrej jeździe, spalanie wyszło 6,7 l/100 km. Całe 3 litry mniej, niż przy podobnym stylu jazdy Brerą, ale niestety przyjemność jazdy Tigrą też była dużo mniejsza. Zwłaszcza pod górę Tigra łapała zadyszkę, i mimo iż jestem bardzo zadowolony z Tigry jeżdżąc po mieście, to w trasie, w porównaniu do Brery wygląda jednak dosyć blado...

Podczas jazdy zaniepokoiły mnie dźwięki dochodzące z okolic silnika. Jednak auto jeździło normalnie, i je zbagatelizowałem.

Dzisiaj wieczorem postanowiłem podjechać na małe zakupy. Coraz bardziej niepokoił mnie dźwięk dochodzący spod maski, ale po raz kolejny go zlekceważyłem. No i stało się. Auto zgasło. Na chwilę jeszcze raz odpaliłem, ale natychmiast wyłączyłem silnik.

Diagnoza? Stawiam na rozrząd. Wprawdzie od wymiany minęło dopiero 40 tys km, ale miesiąc temu minęło też 5 lat, a właśnie po tych 5-ciu latach powinienem ten nieszczęsny rozrząd wymienić...

Miałem Tigrą jeździć do jej końca, i chyba wygląda na to, że właśnie ten koniec nadszedł, bo koszta naprawy będą spore, i z ekonomicznego punktu widzenia kompletnie nieracjonalne...