Nie żebym miał sobie pozwolić na agitację przedwyborczą, bo od polityki trzymam się na ogół z daleka. Prowadzenie intensywnej kampanii ma służyć - rzecz jasna - jak najlepszej prezentacji kandydata, jego programu i opcji politycznej. Niektórzy nazwą to po imieniu AFISZOWANIEM. Mniejsza o to. Źle dzieje się wtedy, gdy kampania przekracza granice dobrego smaku...

Jakieś parę dni temu przejeżdżałem z dość długiej eskapady przez małą, ale sympatycznie wyglądającą miejscowość gdzieś w centralnej Polsce. Przejazd przez tory, nitka asfaltu wijąca się przez szpaler liściastych drzew. Kolory jesiennych liści takie, że palce lizać. Wymarzone miejsce do fotek, które chciałoby się zamieścić na AwC. Ale...
CÓŻ TO?!!! Pół kilometra od zabudowań "IKSIŃSKIEJ" miejscowości na pniach wszystkich drzew pojawiły się wyborcze plakaty. Każdy jeden liściasty okaz oszpecony "twarzą" samorządowca. Ciekawe, kto na taką lokację jego podobizny pozwolił i czy w ogóle komuś za to zapłacił.
Kilkadziesiąt metrów przed znakiem "TEREN ZABUDOWANY" każdy pień nosił po pięć plakatów i opcje polityczne przeróżnej maści. OHYDA!
Moje pytanie: PO CO przyklejać podobizny kandydatów poza terenem zabudowanym ? NIELOGICZNE... Po drugie, co taki kandydat obchodzi kierowcę pędzącego "stówką" - nawet jeśli jest to jego wyborca? Po trzecie, ja (tak jak większość kierowców na tej trasie) nie byłem stąd i TAKIEGO GOŚCIA/ czy przyszłej PANI SAMORZĄDOWIEC nie znałem!!!!
Pierwszy raz spotykam się z tak ciemną stroną polityki lokalnej, i to parę dni po akcji "SPRZĄTANIE ŚWIATA". Jakie to nieedukacyjne" .

Polityki w takim wydaniu mnie się odechciewa.
PS. Poniżej moja, autorska wersja ich afiszów przedwyborczych w tamtym miejscu i na tamtych drzewach:
.
Prawda, że pasuje?