Tak właśnie. ten cytat z "Misia" idealnie pasuje do sytuacji, jaka miała miejsce trzy tygodnie temu...

Wracałem do domu, zazwyczaj skręcam w taką jedną ulicę i wracam nią sobie spokojnie. Jako że jest to lewoskręt, często tworzą się tam korki. Tak było i tym razem. Pojechałem więc prosto, wzruszając ramionami. Pojadę inaczej i też dojadę. Tak mnie podkusiło.

A guzik! Dojeżdżam do dużego skrzyżowania z sygnalizacją świetlną. Lewym pasem. Na prawym ciężarówka z gruzem, (dla Cyganów?), którą mam dokładnie na wysokości prawego przedniego błotnika. WTEM! jak często bywało w "Przygodach Tytusa, Romka i A'tomka", ciężarówka zjeżdża na lewy pas. Zacząłem hamowanie awaryjne i odbiłem kierownicą w lewo. Niestety nie mogłem odbić za bardzo, gdyż zbliżała się wysepka między jezdniami wraz z umieszczoną naniej latarnią. W efekcie huknąłem lewymi kołami w krawężnik i zryłem troszkę trawki Dobrze, że na wysepce nie było pieszych.
Wysiadam z auta, oceniam straty. Zjeżdżam na bok. Kierowca ciężarówki, która mnie staranowała, zatrzymał się. Okazało się, że sprawcą zdarzenia była inna ciężarówka, załadowana prętami zbrojeniowymi, która wyjeżdżając z drogi podporządkowanej, zajechała drogę ciężarówce z gruzem, a ta zepchnęła mnie.
Mogło być grubo, skończyło się na dwoćh oponach, uszkodonych felgach i połamanym kołpaku.
Szkoda zgłoszona w ubezpieczalni, odszkodowania jak na razie brak...

C..D...N...