W niedzielę postanowiliśmy z synem odpalić Celinę, która zimuje w garażu i czeka na wiosnę, a nie uruchamiana była już prawie dwa miesiące to był ku temu czas najwyższy. Oczywiście odpaliła bez problemu co nas tak ucieszyło, że postanowiliśmy poszaleć. Tak więc wyjechaliśmy z garażu i ognia! Szaleć na zaśnieżonych okolicznych ulicach. Wszystko jak zwykle czyli w lesie zakręty z poślizgiem, ręczny itd. Radość trwała ze dwie godziny. W końcu postanowiliśmy wrócić ale po wjechaniu na podwórko nie mogliśmy jej tak po prostu odstawić więc teraz już w ciasnych zakamarkach ogrodu zaczęliśmy bawić się znów. Tym bardziej, że jazda z przeszkodami to już większe wyzwanie, a i dawka adrenaliny pokaźniejsza. Do tego doszła rywalizacja, kto szybciej zrobi rundę do bramy i z powrotem ustaloną trasą, może bardziej "traską" lub lepiej wycinkiem "traski"... Po dość mocnym zaoraniu śniegu i resztek trawnika pod nim przyszedł moment, że "nie wydało" No i zabawa skończyła się dzwonem w taras i kilkoma uszkodzeniami. Może nieduże ale pech chciał, że akurat na złączeniu trzech elementów. Tak więc do domu już nie wróciliśmy uśmiechnięci... [nie wiem]