Pierwszy własny samochód. Zakup trochę chybiony ze względu na stan auta. Jak to młodzik połaszczyłem się na klimę i alufelgi, a stan techniczny dawał wiele do życzenia. Okazało się, że poprzedni właściciel nie dbał wystarczająco o kwestie techniczne, po tygodniu silnik klęknął i robiłem remont kapitalny. Filtr oleju był tak twardy, że po demontażu i walnięciu w niego młotkiem ani drgnął. Silnik zalany prawdopodobnie moto-doktorem. Wszystko w środku jak smoła i pozaklejane. Łańcuch rozrządu dzwonił, napinacz olejowy zaklejony - nie miał szans napinać łańcucha. Po rozebraniu silnika okazało się że jeden z tłoków był uszczerbiony. Ponadto auto było niesamowicie krzywe, aż się dziwię jak mogłem być tak ślepy przy zakupie. Nie wiem czy zaliczył jakiś dzwon czy dachowanie, ale nic w nim nie było dobrze spasowane. Wspomaganie kierownicy działało przy skręcie w lewo, w prawo już trochę gorzej. Bak też chyba miał jakąś mniejszą pojemność - chyba po wypadku nie wyklepali odpowiednio i nie zmieścił się 46 l, bo pamiętam że maksymalne moje tankowania to ok. 38-39 litrów. Co ciekawe po wyczerpaniu się paliwa, pływak szedł do góry... :) Ten samochód miał chyba wszystkie możliwe wady jakie mógł mieć. Nawet żarówki w nim nie potrafili porządnie wymienić, kiedy mi się spaliła to przy wyjmowaniu okazało się że kostka jest połamana, a żarówka jest przyklejona do reflektora na silikon. Dużo by tu opowiadać, jak przypomni mi się jeszcze jakaś historia to zamieszczę. Po naprawie przejechałem nim ok. 14 tys. km.