Zainspirowany zaangażowaniem ministra Nowaka w poprawę bezpieczeństwa na drodze i ściganiu "morderców" za kierownicą, postanowiłem słusznej skądinąd "idei" stanąć w kontrze do tych dość ostrych wypowiedzi. Zgadzam się, że powinno się tępić pędzących kiepskimi drogami "niedzielnych" rajdowców, najczęściej w służbowymi samochodami lub w auta rodziców, bądź też przez rodziców sponsorowanych. Nie bez przyczyny mówi się, że głupota potrafi zabić.
Tak więc ściganie "piratów" drogowych jak najbardziej popieram, ale... No właśnie, co zrobić wtedy gdy znaki drogowe doprowadzają do niebezpiecznych sytuacji. Powodują niepotrzebne korki i zmuszają kierowców do nagłego hamowania. Czy stawianie ograniczeń mających poprawić jedynie finanse projektanta, wykonawcy no i ewentualnie kasy gminy (by fotoradar się zwrócił) jest w pełni uzasadnione w państwie prawa. Czy nie powinno być tak, że stawiający "bezsensowne" znaki będzie odpowiadał za stworzenie zagrożenia na drodze.
Niektórzy powiedzą, że to bzdura, bo ograniczenie prędkości nie może powodować zagrożenia na drodze.
No właśnie, miałem nie tak dawno okazję podróżować autostradą A4. Na wysokości zjazdu na Kąty Wrocławskie napotkałem znaki pionowe oraz świetlne (żółte błyskające) informujące o lewostronnym zwężeniu drogi oraz znaki ograniczające prędkość do 60 km/h w związku z prowadzonymi robotami.
Kto zgadnie co było remontowane ?
odpowiem - nic !!!
Efekt oznakowania był taki, że sznurek samochodów zwolnił do 20 km/h i mimo, że pojawił się znak "koniec wszelkich zakazów" kierowcy nadal jechali powoli czekając, aż się gdzieś ten remont zacznie.
Zainteresowanych odsyłam do filmiku pokazującego jaką dezorientację wprowadzają "głupie" oznakowania dróg.