Witam serdecznie,

Jak zwykle Roverek nie daje o sobie zapomnieć. Pod koniec kwietnia w niedzielę, późnym wieczorem miałem wyjechać z Krakowa, aby pomóc bratu przy budowie domu. Czekał mnie jeszcze jeden cel przed wyjazdem, a mianowicie szedłem na wieczorną msze. Trochę autem poszalałem na światłach, pokręciłem na czerwone pole...przed ostatnia prosta, skrzyżowanie, skręt w lewo i tu słyszę jakieś wycie...znowu padła mi nowa/używana turbina??
Na niskich obrotach dojechałem do parkingu, próbuję zaparkować, kręcę kierownicą i się wszystko wyjaśniło. Pompa wspomagania wyje jak szalona. Zaglądam pod maskę...nic...pod auto - kapie płyn. Eh co robić?! 115 km do domu, jutro o 7 rano mam być u brata pod Ciężkowicami koło Tarnowa.
Zdecydowałem się przemyśleć sytuację w kościele.
Po stwierdzeniu, że płynu w zbiorniczku ubywa w bardzo niskim tempie, pompa nie wyje na prostych kołach. Ostatecznie jadę. Powoli, przepisowo dojechałem do celu. W sumie zrobiłem jakieś 250 km przed naprawą. Pasek wieloklinowy w pewnym momencie był tak zlany, że zaczęła się nieszczęsna pompa ślizgać. Musiałem dolać 0,5 litra płynu.
Efekt końcowy: rozchlapało olej w komorze silnika, pompę wymieniłem na nową/używaną, wymieniłem płyn wspomagania.
W myśl zasady: bez młota to nie robota. Przy wymianie musiałem użyć co prawda nie młota, lecz małej szlifierki, by uciąć długą śrubę pod alternatorem, bo haczyła o wąż od klimy oO. Pierwsze wyciąganie trwało 1 dzień, kolejne jakieś 3 godziny.

Na deser zagadka. Nie miałem pojęcia o istnieniu takich samochodów, więc zrobiłem zdjęcia i dzielę się z Wami