W piątek wybrałem się z kolegą do babci na wieś, żeby porobić coś przy Uazie. Udało się zamontować pasy od Malucha, wyczyścić samochód w środku. Oczywiście nie obyło się bez jazdy. A więc w piątek pod wieczór wybraliśmy się na godzinną przejażdżkę. Wróciliśmy cali i zdrowi.
W sobotę pojechałem na przegląd, lecz gość nie chciał podbić z powodu pękniętego lusterka i "niby złego" odbłyśnika świateł. Chociaż jeździłem po ciemku to na światła nie narzekałem. Tuż po przeglądzie ok. godziny 11 wybraliśmy się w teren. Jeździliśmy po drogach polnych, trochę błota i kałuż. Już wracaliśmy do domu. Kilkaset metrów i bylibyśmy na miejscu. Jednak zauważyłem kawałek ładnej, błotnej dróżki. Cofnąłem, włączyliśmy 4x4 i jazda. 200m wgłąb, nawrotka i w drugą stronę. Było nam mało, więc zawróciłem i to miał być ostatni kurs. Wszystko poszłoby dobrze, gdyby nie fakt, że przy zawracaniu samochód osiadł w błocie. Łąka była pokryta trawą i z samochodu nie było widać, że jest bardzo grząsko. Samochód nie chciał wyjść. Próby podłożenia gałęzi nic nie pomogły. Również łopata, po którą pobiegłem nic nie dała. Ostatecznym wyjściem był traktor. Po następnej godzinie stania udało się. Przyjechał sąsiad Ursusem C-330. Dwa razy chciał zawrócić, bo się bał, że skończy tak jak Uaz. Jednak nie poddał się. Zapięliśmy linę i samochód wyszedł bez problemu. Rozłączyliśmy się. Ursus jechał pierwszy. Czułem, że przy tej prędkości się kopiemy, a więc trąbnąłem i sąsiad nas przepuścił. Uaz wydarł do przodu jak szalony zostawiając traktor z tyłu. Poczekaliśmy na utwardzonej drodze na niego. Miał sporo problemów, ale się udało.
Myślę, że opony typu MT czy Simex pomogłyby w tej sytuacji bardziej niż liny, łopaty czy wyciągarki.