Zakupione auto ma wiele przypadłości. Jedną z nich była mrugająca kontrolka informująca o braku właściwego ciśnienia oleju w silniku.
Bardzo paskudna przypadłość. Gdyby okazała się prawdziwa, to znaczy gdyby ciśnienie oleju faktycznie było za niskie mogłoby to doprowadzić do zniszczenia silnika.

Facet od którego kupowałem auto, uparcie twierdził, że to nie problem z silnikiem, ale problem z elektroniką. Na pytanie dlaczego nie naprawił skoro to takie proste, odpowiedział, że nie miał czasu. Akurat, pomyślałem, sprzedajesz trefne auto. Zaryzykowałem i kupiłem to auto mimo, takiej usterki. Po przejechaniu 300 km silnik dalej pracował, co oznacza, że ciśnienie było prawidłowe (lub chociaż bliskie prawidłowego).

Osobiście obstawiałem uszkodzone zawory ciśnienia oleju (po jednym w każdej głowicy) i nawet zdążyłem je kupić (140 PLN w ASO za oba). Dziś się okazało, że niepotrzebnie. Ponieważ zawory do mnie jeszcze nie dotarły zabrałem się za tablicę rozdzielczą, a dokładniej płytki drukowane ukryte za zegarami. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało porządnie. Wszystkie elementy na miejscu, niepourywane nóżki i brak zimnych lutów.

Szczegółowe oględziny połączeń elementów elektrycznych z płytka pozwoliły dostrzec coś na kształt zimnego lutu na jednej z nóżek kondensatora. Niby nic, bardziej przeczucie niż faktycznie zimny lut, ale do diaską po coś, kupiłem lutownicę za 80 koron. Pomyślałem, ze przelutuję. Jak pomyślałem tak zrobiłem. Ładny, nowy lut powstał na ścieżce. Złożyłem deskę i odpaliłem auto.

Ło matko, podziałało, kontrolka ciśnienia oleju nie świeci się! Za to zamrugała kontrolka od poziomu płynu spryskiwacza szyby. Zajrzałem pod maskę i uff, faktycznie płynu nie było. I o dziwo komputer pokładowy po przekręceniu kluczyka zgłasza się komunikatem OK.
Chyba będzie dobrze co?

PS. Ale manometr i tak kupię