...więc postanowiłam odpicować Salamandra trochę. Zabrałam na przegląd, żaróweczkę mu wymienili, płyny jakieś. Zdrowy jest i piękny poza tym.

Do tego odkryłam ostatnio z niejakim zdziwieniem, że oprócz spryskiwaczy przednich posiadam zdaje się tylne także. Życie jest jednak full of siurprajzes. Nigdy nie działały, od kiedy mam auto, ale ostatnio czytałam instrukcję i coś mi się nie zgadzało. Obadałam podejrzliwie tył pod kątem spryskiwacza - no i masz. Jest. Pomna zeszłorocznych doświadczeń z przednim spryskiwaczem (a szczególnie kosztów, szczegóły w zakładce serwisowej) zaznaczyłam dobitnie Mojemu Ulubionemu Mechanikowi, że fajnie byłoby mieć sprawną tę opcję, ale jak ma kosztować za dużo, to podziękuję, mam myjnię za rogiem i myjkę (a nawet dwie, jedną w domu i drugą w bagażniku).

Okazało się, że wystarczy coś tam odetkać, coś uszczelnić - i wszystko pięknie bangla. Ha.

I klakson wymieniłam, albowiem ten poprzedni raz działał, raz nie. Operowało się kierownicą jak pokrętłem do sejfu - trzydzieści stopni skrętu w lewo i sześćdziesiąt w prawo dawało sporą szansę sukcesu i klakson w takowym położeniu dźwięk wydawał. W innych sytuacjach - choćby na ulicę wtargnęło tysiąc atletów (albo rozplotkowanych lasek w pidżamach tudzież nigeryjskich mam wśród stadka czternastu pociech) - naprawdę nie działo się nic
(to zdaje się Turnau... "Będziesz zawsze mieć w głowie tę samą
Pustkę i ciszę".
Szalenie adekwatne).
Nowy klaksonik jest trochę za głośny, jak na mój gust. Ale przynajmniej usłyszą mnie sąsiedzi z dzielnicy, w swych Hondach niesionych nie benzyną, a falami dźwiękowymi ze środka.

Podsumowanie finansowe: mini-przeglądzik, klakson i spryskiwacz - EUR90.