Wybrałem się dziś na Men's Day 2011 na tor wyścigow konnych na Służewcu. Oczywiście pojechałem autem, a na miejscu zastałem dużo więcej aut, więc mniemam, że wpis do Dziennika pokładowego nie będzie nie na miejscu. Tymczasem kilka uwag, spostrzeżeń i opinii o tej imprezie. Pomysł w założeniu naprawdę fajny. Zrobić facetom święto, nasycić ich oczy widokiem wspaniałych maszyn, podnieść poziom adrenaliny, dać dużo świetnej zabawy. Wykonanie? No coż... po pierwsze kłopot z parkingami. Wszystkie uliczki dookoła wjazdu były idealnie zastawione samochodami. Organizatorzy niby zapewnili parking, ale kasowali za niego po 5 złotych. Przy bilecie wstępu kosztującym 25, to jeszcze zwiększało koszty i nic dziwnego, że wielu próbowało zaparkować na krzywy ryj. Moja sytuacja była inna, bo wjeżdżałem z akredytacją prasową. Ale cóż z tego, skoro nikt mnie nie poinformował, że jest jakiś specjalny parking dla dziennikarzy. Znalazłem go zupełnym przypadkiem, gdy pan parkingowy podszedł do zaparkowanego już mojego auta i spytał, czy mam plakietkę prasową, bo jeśli nie to muszę przeparkować na bardziej oddalone miejsce.

Kolejna sprawa... mimo odbywającego się "święta facetów", nie zawieszono normalnej działalności toru, czyli wyścigów. Oczywiście mogły być one nawet jakąś atrakcją, ale póki trwały, nie było dostępu do części imprezy, bo strefa "Adrenalina" znajdowała się dokładnie pośrodku toru po którym biegały konie. Logistycznie bez sensu.

Jeszcze jeden problem to przemieszczanie się po terenie. Niby każdy dostał mapkę, ale wyjątkowo kiepsko narysowaną i zbyt schematyczną. Na miejscu okazywało się, że wejść do strefy pokazów, trzeba było decyzję podjąć praktycznie zaraz przy kasach, bo skręcając za nimi lekko w lewo, za płot, nie było już potem szansy przejścia. Teren toru jest naprawdę rozległy i chodzenie tam i z powrotem w upale mogło być zniechęcające. Organizatorzy byli trudno widoczni, brakowało też drogowskazów czy tabliczek informacyjnych.

A teraz kilka plusów. Naprawdę dużo fajnych samochodów, które można było z bliska obejrzeć, trochę pokazów driftingu i kłębów dymu od palonej gumy, zlot Mustangów, ktore w Polsce same w sobie stanowią jednak rzadkość. I to w sumie tyle.

Nie wiem czy zabrakło fantazji, czy pieniędzy, czy po prostu porwano się z motyką na słońce, a może ja miałem zbyt wygorowane oczekiwania? Może w polskich warunkach święto facetów musi jedynie z nazwy być takie dumne, a w rzeczywistości lipa? W każdym razie jako facet chciałbym w moje święto być bardziej dopieszczony.

Dodaję galerię zdjęć, by nie być gołosłownym