Zaczęło się od świąteczno-weekendowego wyjazdu do rodziny na drugi koniec Polski. W trakcie jazdy, podczas wyprzedzania i mocniejszego wciśnięcia gazu auto zgasło, zapaliła się sławetna "sprężynka" oraz kontrolka silnika. Nieco spanikowałem, bo wiedziałem co to może oznaczać i z jakimi kosztami się wiązać. Sytuacja powtórzyła się jeszcze kilkakrotnie, w drodze powrotnej takowoż. Zawsze scenariusz był identyczny - mocniejsze wciśnięcie pedału gazu -> utrata mocy i przejście na tryb awaryjny -> zgaśnięcie auta -> ponowne odpalenie -> dalsza normalna jazda aż do ponownego mocniejszego wciśnięcia pedału gazu. Uciązliwe, ale jakoś się dojechało.

Jako że przyczyn zapalania się "sprężynki" może być wiele postanowiłem podjechać do serwisu i podpiąć auto pod komputer. Jednakże tego dnia niestety mechanik nie miał nawet chwili wolnego by to zrobić, więc odpuściłem. Pojechałem zaś na wymianę kompletu filtrów - paliwa, powietrza oraz kabinowego. Tak w sam raz przed zimą. Wymieniłem i co się okazało... problem ze "sprężynką" zginął definitywnie. Od momentu wymiany przejechałem już blisko 1000 km, auta nie oszczędzałem (tj. sprawne przyspieszanie, spore prędkości) i... jeździ tak jak dawniej. Olbrzymia radość i frajda oraz kamień z serca, że to jednak nie jest tak jak większość wróży, że "jak zapali się sprężynka to na bank wtryski". Ktoś kiedyś gdzieś napisał, że czasem głupia i prozaiczna wymiana filtrów potrafi zdziałać olbrzymie cuda. W moim przypadku zdziałała