Za każdym razem, gdy jadę autobusem na uczelnię spoglądam na ceny paliw. I z każdym kolejnym dniem przeliczam, na ile km będzie mnie stać przez najbliższe tygodnie. Generalnie jestem zachwycony pogodą za oknem, bo brak śniegu = brak soli na drogach. A to w linii prostej przekłada się na możliwość jazdy Poldkiem bez obawy o stan blachy. No właśnie, żeby to było jedynym zmartwieniem.

5,35 zł za litr... Kurde, rok temu było 4,30-4,40 i już wydawało się strasznie drogo. Jak takie tempo wzrostu cen się utrzyma, to za rok o tej porze będziemy płacić 6,35, a za dwa lata - 7,35... To jest kompletnie nienormalne...

Kusząca perspektywa zainstalowania LPG ciągle mnie prześladuje, ale ... i cena gazu wzrasta, a może się okazać w pewnym momencie, że różnica LPG-Pb okaże się kilkunastogroszowa, co przekreśla sensowność inwestowania w LPG.

Różne mam myśli, wahania, wątpliwości. Jednak jedno jest pewne - przy obecnych dochodach będę zmuszony jeździć Poldkiem coraz rzadziej. Tegoroczna podwyżka OC (z 352 na... 802 zł!) mnie dobiła, ale ceny paliw zakopują mnie o jeden level każdego tygodnia. W głowie mam pewien pomysł, wręcz diabelski, niekorzystny dla lobby paliwowego (i tym samym państwa jakby nie patrzeć).

Domyślacie się jaki?