Dzisiaj z rana zaliczyłem kolejny stres z Franią. Dla mnie uruchamianie silnika przy temperaturze -5 stopni jest stresem, loterią, wyzwaniem na cały dzień. Dzień wcześniej samochód jeździł pięknie. Ani razu nie zadławił się, miał moc i wszystko było jak należy. Wczoraj dodatkowo wyczyściłem zawór EGR, myśląc, że to usprawni pracę samochodu.

Nie powiem wczoraj jechało mi się jakby lepiej. Ale dzisiaj rano do pracy to już inna bajka. Oczywiście gdy wyszedłem na dwór zobaczyłem szron na szybach. Szybko obskrobałem i wskoczyłem do środka. Przekręciłem kluczyk i samochód odpala od pierwszego strzału.

Jednak za chwilę na krótko się dławi i znowu działa dalej. Ok, myślę sobie, powtórka z rozrywki mnie zaraz czeka. Nic to, jak się przejadę to może będzie lepiej. Więcej niż 50h nie jechałem bo silnik zimny, zresztą i tak co rusz są jakieś światła. Dojechałem do skrzyżowanie, zatrzymuję się, luz wiadomo i samochód znowu faluje..myślę sobie że zaraz mnie trafi na miejscu szlag jakiś. Dojeżdżam do świateł. Wbijam jedynkę i ręczny i trzymam trochę gazu na 1100 obrotów. Ruszam jadę dalej. Jest jakby lepiej.

Ale na następnych światłach taki "numer" już nie przechodzi. Przejeżdżam, przez skrzyżowanie, 1 - 2000obr i nie więcej, 2 - 2000 i nie więcej, 3 - 2000 i nie więcej, 4 - 1500 i mogę jechać....i stres. Pierwsza myśl to taka że padła turbina...i znowu stres. Dojechałem do pracy, zaparkowałem i robię test. Wbijam jałowy i w dechę - 5000 obr łapie bez problemu. 1 - 4000 bez problemu - 5 - 5000obr bez problemu
....


i co ja mam biedny miś zrobić? Chyba potnę ją na żyletki! ale poważnie muszę podpiąć ją pod komputer. (ale jak znam życie to okaże się że złącze w niej nie działa...)

Miłego początku tygodnia