Dwa dni wcześniej rano, po odpaleniu auta przy potężnym w nocy mrozie zaświeciła mi się kontrolka ładowania. Zaglądam pod maskę, a tam sobie na czymś leży pasek alternatora. Cały zestrachany (jakiś stary, od kupna auta akumulator, w nocy dobre 20st mrozu, autko w taki mróz stało bez ruchu drugi dzień - bo kto Ci w weekend zrobi z autem) pojechałem bez świateł do mechanika. Koszt - nowy pasek + rolka + robota 200zł.

Celowo piszę ze startem a nie z rozruchem. Przy przekręcaniu kluczyka w stacyjce rozrusznik kręci i to nawet żwawo mimo 25st mrozów w nocy, ale autko zapala nie za pierwszym razem. Dzisiaj dopiero za siódmym. Kręciłem bo musiałem do mechanika. Umówiłem się w ASO, podpięli pod komputer. Wyrok brzmi: czujnik koła zamachowego. Wymienili, jest super! Koszt: czujnik 70 (cena w ASO) + komputer i robota.

W związku z częstą całkowitą utratą mocy auta pojechałem na komputer do ASO (choć nie do końca - hehe). Stwierdzili, że zapłon jest OK i zlutowali urwaną wtyczkę od sondy. Od tego czasu nie mam już problemu utraty mocy. Jest OK, no i zużycie spadło o ponad literek.

W zasadzie codziennie 2-3km po starcie następuje utrata mocy. Mimo wciskania gazu auto zachowuje się jakby hamowało silnikiem. Ciąg mam jedynie przez pierwsze 3sekundy wciskania gazu. Zauważyłem to już kilka razy tej zimy. Teraz to już codzienność. Popracuję trochę skrzynią zmieniając biegi i po dłuższej chwili idzie OK. W takiej sytuacji, przy zatrzymaniu na biegu jałowym, silnik pracuje nierówno, ale nie gaśnie. Mechanik polecił sprawdzenie cewek zapłonowych. Sprawdzałem ...

Podczas wycieczki do Krakowa (200km tam i nazad) w bardzo deszczowy dzień wpadłem w wodę (kilka cm). Za ok. 5 kilometrów, pod sam koniec trasy, podczas jazdy pod sporą górkę, nagle straciłem ciąg. Mimo wciskania gazu autko sprawiało wrażenie jakbym hamował silnikiem. Kilka razy zmieniłem bieg 3-4 i problem zniknął.