Maluch załadowany do pełna, jechaliśmy we czterech.
Około 2 w nocy, jesienna pora. Przejeżdżając ok. 80 km/h przez rondo przy Leclerc'u, kolega usłyszał jakąś syrenę. Powiedział, że chyba ktoś się do sklepu włamuje, bo właśnie alarm się włączył. Nas to nie przeraża i mkniemy dalej.

Nagle w lusterku bocznym, widzę jak jakiś baran siedzi mi na zderzaku. Ja jadę lewym pasem, więc pewnie chce mnie wyprzedzić. Co mi szkodzi zjechać? Zjechałem na prawy pas, a ten za mną.
Zbliża się uliczka w prawo, może będzie skręcał. Trudno, jakiś niezdecydowany. Ja z powrotem na lewy, a ten znowu za mną. Nie wiem o co mu chodzi. Wyprzedzić nie chce, na zderzaku siedzi, nigdzie nie skręca.

Wtem, może na jakiejś nierówności zobaczyłem niebieski błysk. O kutwa, to policja mnie na sygnale ściga. Nic nie słyszałem, bo i koledzy głośno i wydech głośny remusa. Zatrzymałem się w zatoczce autobusowej, policja za mną.

Nie miałem zapiętych pasów - ale wytłumaczyłem się, że ciasno, grubo jestem ubrany, itp.
Gaśnicę znalazłem potem, na żądanie pana policjanta. POtem szukałem zawleczki. Też znalazłem. Daty z nalepki nie dało się odczytać niestety.
Koła zapasowego nie miałem, bo wcześniej koledze pożyczyłem. Tak też się tłumaczyłem.

Jeszcze chyba coś policjant znalazł, po czym zapytał gdzie tak się śpieszę, ja mu na to, że kolegów odwieźć i do domu spać. Powiedział, żebym zapiął się w pasy i jechał trochę wolniej. Bez mandatu, bez upomnienia, spokojnie i kulturalnie.
Pojechałem dalej.