Przed wczoraj 25.10 podjechałem pod dom. Całą trasa przebiegała bez problemowo. Wszystko pięknie.


Dzisiaj wsiadam do auta by udać się do mechanika (wymiana oleju i płynów, przyklejenie jednego bajeru, przez który skaczą mi obroty jak się nagrzeje) i cisza. Akumulator nie wiem czemu obumarł, nic nie kręcił, było tylko słychać pstrykanie rozrusznika bodajże. Dobra auto odpaliło na popych. Dojeżdżam do pierwszego skrzyżowania, naciskam na hamulec i lekko chodzi a auto nie hamuje. Dociskam do końca koła zablokowane ślizgają się po asfalcie. Kawałek do krzyżówki jest, to delikatnie deptam do samego końca - koła się nei blokują hamulec jakoś działa. Sprawdzam ręczny - kontrolka się zapala przy delikatnym podniesieniu w górę. Opór normalny przy zaciąganiu ręcznego był wyczuwalny 2-3cm wyżej.


Jadę dalej. Koło 1,5km minęło, dojechałem na miejsce. Warsztat zamknięty. Telefon do pana mechanika. Musiał pilnie pojechać do Wrocławia. Jednak polecił mi bym zostawił na podwórku przy warsztacie auto - bezpieczniej dla mnie i innych. Kluczyki u sąsiada ślusarza zostawione zgodnie z poleceniem. I czekamy do jutra aż będę coś wiedział.


Oby to nie było nic kosztownego, oraz szybkie w naprawie. Obym ten pieprzony listopad przejeździł na te pieprzone kursy i pierwsze co po ich zakończeniu zrobię to sprzedam auto. Zawsze pozostaje opcja jazdy ~35km Simsonem dziadka Chyba, ze on dorwie jakiegoś "Maluszka" ma wiosce. Ech same kłopoty z tym felernym złomem...