Witajcie!
Dziękuję Wam wszystkim za porady.
Jadąc dziś rano musiałem gotować się w samochodzie z ogrzewaniem włączonym na maksa, pozwalało to zbić temperaturę, jakoś musiałem dojechać do garażu dziadków mojej dziewczyny.

Wywaliłem termostat, uszczelka została, więc na razie jeżdżę bez niego. W Warszawie taki termostat kosztuje >50zł, u mnie taki dostanę za około 15zł...
Wywalenie termostatu nie jest trudne, ale dostęp jest beznadziejny, szczególnie przeszkadzają przewody (np. od sondy lambda). Zmieniłem przy okazji płyn chłodniczy na nowy.
W układzie jest jakiś dziwny, niezidentyfikowany biały osad, coś jak rozpuszczona kreda.
Spuściłem płyn korkiem spustowym, przepłukałem układ wodą i zalałem nowy płyn, wyleciały wszystkie farfocle.

Zalałem chłodnicę pod korek, odpowietrzyłem ściskając przewody, a następnie na odpalonym silniku dolewałem płynu do chłodnicy, aż do pełna - do do momentu aż przestaną lecieć bąbelki.
Samochód po jeździe testowej - 20 kilometrów autostradą i 10 km miastem nagrzał się do pozycji widocznej na pierwszym zdjęciu.

Termostat włożyłem do szklanki i zalałem wrzątkiem - brak reakcji... no może lekko się otworzył, ale moim zdaniem za mało.

Czy taka pozycja wskazówki to prawidłowa temperatura nagrzanego silnika?
Na jakim odcinku powinien się nagrzać silnik (na dużym obwodzie) do prawidłowej temperatury?

Pozdrawiam